- Simbai ! – krzyczał mężczyzna do hologramu w telefonie.
- Dobry wieczór Aarch… Co cię skłania do dzwonienia o tej porze ?
- Adin ! Ona rodzi ! – przerwał jej przerażony Aarch.
- Teraz ?!
- Tak ! Jedziemy właśnie do szpitala. Co mam robić ?
- Dobra… Tylko spokojnie. Po prostu dowieź ją bezpiecznie, a ja zaraz do was dołączę.
- Okey – Aarch się rozłączył. Spojrzał na tylne siedzenie – W porządku skarbie ?
Jednak to pytanie nie było raczej na miejscu, zważając, że na tyle leżała cała mokra od potu i wrzeszcząca kobieta, która zwijała się z bólu i próbowała zbytnio nie panikować, aby nie rozpraszać mężczyzny.
- Zaraz dojedziemy. Jeszcze tylko parę zakrętów, trzymaj się.
Słowo „jeszcze” było względne. Teraz każda sekunda trwała niczym godzina. Szybciej, szybciej, no ! Jechał niczym pirat drogowy, uważając jednak, by dotarli bezpiecznie. Kto by się tego po Aarchu spodziewał…
W końcu dotarli. Mężczyzna w jednej sekundzie wyskoczył z samochodu i poleciał do tylnych drzwi, aby wyciągnąć Adin. Za moment taksówką przyjechała również Dame Simbai, która szybko udała się do szpitala, aby opisać pielęgniarkom sytuację. Kilka chwil później po jej wejściu, z kliniki wybiegła siostra z wózkiem inwalidzkim.
- Niech pan ją tu przełoży, zawieziemy ją na tym – rozkazała pielęgniarka.
Aarch wykonywał wszystkie polecenia błyskawicznie. Zawiózł ciężarną do szpitala i podjechał z nią pod salę porodową.
- Proszę tutaj poczekać – zatrzymała go lekarka.
- Nie mogę z nią tam wejść ?
- Zawołamy pana, gdy nadejdzie czas. Proszę zostać na korytarzu.
Zakłopotany mężczyzna odprowadził spojrzeniem panią doktor, która zniknęła za drzwiami sali porodowej. Po chwili wbiegła tam również Dame Simbai, która przebrała się wcześniej w biały fartuch. Aarch został na korytarzu całkiem sam. Była już późna godzina, nawet nie wiedział która. Dopiero teraz spojrzał na zegar - 23:02. Co za stresy ! Mężczyzna zataczał nerwowo kółeczka i charakterystycznie odchrząkał. Zza drzwi słyszał tylko głośne krzyki Adin i polecenia lekarki „Proszę głęboko oddychać”.
***
Tia leżała w swoim łóżku i próbowała zasnąć. Dochodziła już północ, a ta dalej przekręcała się z boku na bok. A było tak już od pewnego czasu. Dobijał ją fakt, że łóżko naprzeciwko niej już od tak wielu tygodni jest puste. Bardzo brakowało jej Mei. Bez niej została jedyną dziewczyną w drużynie, co nieco ją krępowało. Od dawna nie słyszała żadnej kobiecej rady, którą zawsze zapewniała jej szatynka. Na szczęście mogła jeszcze liczyć na wsparcie Rocketa.
A właśnie – Rocket ! Nie przyszedł dziś do niej, by dać jej buziaka „na dobranoc”… Ciekawe, gdzie był ? Ta myśl nie dawała Tii spokoju, więc mimo, iż było już dawno po ciszy nocnej postanowiła wpaść do pokoju ciemnoskórego. Nie, żeby była jakąś maniaczką, która kontroluje swojego chłopaka co krok, w końcu był dorosły i mógł robić co mu się podobało, jednak fakt, że wraca do domu o późnej porze zawsze napawał ją niepokojem.
Włożyła szlafrok i kapcie po czym cichutko udała się w stronę drzwi. Uchyliła je powoli i wkroczyła na korytarz. Szła przez niego na palcach, aby przypadkiem nikogo nie obudzić. Doszła w końcu do pokoju Rocketa. Zauważyła, że drzwi są lekko uchylone. To nawet lepiej, szybciej się wślizgnie. Weszła do pomieszczenia i zobaczyła tylko wielki bałagan. Na środku dywanu leżały skarpety i buty, każdy w innym koncie, kurtka rzucona byle jak na krzesło, a spodnie powieszone za szlufkę do haczyka na drzwiach łazienki. Sam chłopak leżał w nie pościelonym łóżku na brzuchu.
- Rocket ? – zaczęła szeptem, jednak chłopak nie odpowiadał – Rocket – szturchnęła go.
- Yh ! Co zie dzieję ? – obudził się wystraszony. Przez chwilę nie kontaktował, dopiero po kilkudziesięciu sekundach uświadomił sobie o obecności dziewczyny - Tia ? Zo ty tu robisz ?
- Przyszłam do ciebie. Gdzie byłeś do tak późna ? – zmarszczyła czoło.
- No… poszliśmy do knajpki z Markiem, Thranem i Ahito, tak jak ci mówiłem.
- No i co tam robiliście ?– Tia zdążyła zauważyć, że jej chłopak nie jest zbyt trzeźwy.
- No wiesz …– Rocketowi zamykały się oczy, jednak starał się to ukryć – rozmyślaliśmy trochę nad tym, zie oni mogli się podziać. No… Mei, Micro i dzieci, tak ?
- Właśnie widzę – rzuciła z ironią.
- No, ale wiesz… Okazało zie, że w tej knajpce gra dziś jakaś kapela. No to zoztaliśmy na dłużej, tak ?
- I się trochę upiliście ?
- E tam… Kilka piw, nic więcej. To na rozruszanie szarych komórek, żby się lepiej myślało, tak ?
- No i co takiego wymyśliliście ? – Tia uniosła brew i uśmiechnęła się.
- Bardzo chciałbym zi powiedzieć… - nabrał spory łyk powietrza – ale nie pamiętam…
- No dobra, widzę, że nic tu po mnie…
- Ej, no ! Nie gniewaj się, masz mi za złe, że zpędziłem miło czas z kumplami ? Jestem dużym chłopcem, wiem zo robię.
- Nie o to chodzi. Rób sobie co chcesz. Tylko, że to wygląda jakbyście się w ogóle nie przejmowali tym zniknięciem i tylko udawali zmartwionych. Niby idziecie obgadać tę sprawę, a przychodzicie pijani i nic z tej rozkminy nie pamiętacie. A ja… - w tym momencie Tii odpowiedział głośny odgłos chrapania. Przekręciła tylko oczami i cichym krokiem wyszła z pokoju, by z powrotem wrócić się do swojego.
***
Dochodziła już pierwsza w nocy, a krzyki Adin było słychać coraz częściej. Aarch był kłębkiem nerwów, nie wiedział co ze sobą zrobić. W końcu przypomniał sobie o holofonie.
- Halo ? – odpowiedział zaspany głos.
- Halo ? Norata ? To ja…
- Aarch ? Wiesz, która jest godzina ?
- Tak, wiem, ale dzieje się coś strasznego.
- Co się dzieję ? – zapytał wystraszony Norata.
- Adin (krzyk w tle) właśnie rodzi !
- Co ? Już ?
- Tak. Nie pozwolili mi wejść z nią do sali i teraz stresuję się sam w holu od jakiś 2 godzin !
- Niepotrzebnie. Nic jej nie będzie – Norata pocieszał brata. Sam doświadczył przecież kiedyś takiej sytuacji.
- Ale ona tak krzyczy, na pewno bardzo cierpi. Boję się.
- To całkiem naturalne, że krzyczy. Porody są bolesne – odpowiedział z ironią mężczyzna, któremu zamykały się oczy.
- Już nie mogę wytrzymać. Kiedy to się skończy ?
- To różnie bywa. Może nawet do jutra. Pamiętam, że Keira długo rodziła, chyba z 6 godzin. A u was to na dodatek bliźniaki…
- Co ? To co ja mam robić ? (kolejny krzyk w tle)
- Po pierwsze – uspokój się. Może spróbuj się przespać, noc jest.
- Spanie to ostatnia rzecz o jakiej teraz myślę.
- No przecież gdyby coś się działo to by ci powiedzieli, tak ?
- Może masz racje…
Norata zauważył w oczach brata całkowite zagubienie.
- To co ? Chcesz, żebym przyjechał ?– zapytał, lecz w duszy mając nadzieję, że Aarch zaprzeczy.
- Nie trzeba, dzięki – uśmiechnął się – Dam sobie radę, może nie zemdleję.
- Więc trzymaj się. A ! No i oczywiście zadzwoń, gdy będzie po wszystkim.
- Jasne, dziękuję za wsparcie. No i przepraszam, że was budzę po nocy, ale sam rozumiesz – te nerwy…
- Nie ma sprawy. Doskonale wiem o co ci chodzi. Narodziny dzieci to nie byle jaka sprawa.
Bracia pożegnali się, po czym się rozłączyli. Po krótkim czasie Aarch zauważył, że z sali porodowej nie wydobywają się żadne dźwięki. Nic, tylko cisza. Trochę go to zaniepokoiło, więc przyłożył ucho to drzwi. Co tam się dzieje ? Po chwili usłyszał jednak odgłos, po którym łzy same napłynęły mu do oczu. Płacz noworodka. Serce biło mu jak oszalałe. Jest już jeden przystojniak, gratuluję. Proszę wytrzymać jeszcze kilka minut– usłyszał głos lekarki.
Już ? To niewiarygodne… W tej chwili mężczyzna miał ochotę zatrzymać czas lub znaleźć się gdzie indziej, aby ogarnąć myśli. Dziewięć miesięcy czekania i przygotowywania się na to jedne zdarzenie, które spełniało się w tej chwili.
Oo… jest drugi ! Już po wszystkim – te słowa wyrwały go z rozmyślań. Znów przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał płaczu drugiego. Skończyło się… To chyba se…. Nagle drzwi się otworzyły, a mężczyzna, który opierał się o nie wleciał do sali.
- Aarch ? – zdziwiła się Dame Simbai – Co ty robisz ? Zresztą, to nieważne… Właśnie zostałeś ojcem zdrowych, pięknych bliźniąt ! Gratuluję.
Aarch w tej chwili całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Wpatrywał się w fizjoterapeutkę i lekarkę dziwnym, przenikliwym wzrokiem.
- Proszę – dodała pani doktor klepiąc mężczyznę w plecy - Może pan iść do ukochanej. Zostawimy państwa samych.
I wyszły. Aarch cały się trząsł z podekscytowania i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Ręce mu się spociły, a nogi zrobiły niczym z waty. W końcu się ocknął i zaczął kroczyć w stronę Adin. Leżała ona w łóżku, a na rękach trzymała zawinięte w ręcznik małe bobaski. Mężczyzna nachylił się nad obojgiem, a dłonią odgarnął włosy ukochanej (czy ona jest jego żoną ?), aby móc spojrzeć w jej oczy. Była wykończona.
- Spójrz – powiedziała szeptem – Mamy ślicznych synków…
Aarch nigdy nie czuł się tak jak tej chwili. Kiedy on ostatnio widział jakiegoś noworodka ? A fakt, że to jego synowie całkowicie go osłupiał. Te stworzonka było taki maleńkie i bezbronne. Piąstki nie wiele większe od jego kciuka, na środku twarzy nosek przypominający kartofelek, nad którym widniały zamknięte oczka. Wziął jednego na ręce niepewnym gestem i w końcu coś wykrztusił.
- Taaak. Są wspaniali. Jak mamusia – dodał po chwili.
- Już widzę jak śmigają po boisku, będą wspaniałymi piłkarzemi. To jak ty Arch…
Mężczyzna uśmiechnął się, a jego oczy się zaszkliły.
***
Tię obudził dźwięk budzika. 7:35 – czas wstawać. Była niewyspana, zasnąć udało się może o 2 w nocy… Przeciągnęła się leniwie i wyszła spod kołdry. Zdołała się pozbierać w 20 minut, w sam raz, by zdążyć na śniadanie o ósmej.
W jadalni byli już D’jok., Mark i Thran. Tia uśmiechnęła się do nich na przywitanie i podążyła w stronę bufetu. Właśnie zastanawiała się nad wyborem płatków, gdy nagle od tyłu zaskoczył ją buziak posłany za uchem.
- Dzień dobry – Rocket objął Tię w talii – Jak się spało ?
- Średnio, ale przywykłam – odpowiedziała oschle, nie odwracając się.
- Obraziłaś się na mnie ? Proszę, nie bądź na mnie zła… - dodał tak słodziutko, że na twarzy dziewczyny bezwarunkowo zawitał uśmiech. Odwróciła się i zaczęła udawać, że się zastanawia. Wzięła w końcu głęboki wdech i odparła.
- No dobra, wybaczam ci. Tym razem – dodała z żartem. Oboje dali sobie całusy w usta i wrócili do śniadania.
- Czy oni muszą tak przy wszystkich ? – zapytał z obrzydzeniem Thran. Jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi, gdyż jego koledzy pogrążyli się w refleksji.
Trening zaplanowany był na godzinę 12, więc Snow Kidsi mieli jeszcze około trzech godzin wolnego czasu. Postanowili wykorzystać go przy holotelewizorze i wypożyczyli nawet na tę okazję film. Inne plany miał jedynie Sinedd, ale nikomu ich nie ujawniał. Zdradził tylko, że wychodzi na miasto.
Fiołkowooki szedł powoli białymi uliczkami Akilianu. Panowała dziś wyjątkowo mroźna pogoda. Dłonie miał włożone do kieszeni, a głowę spuszczoną nisko, aby nikt nie rozpoznał jego twarzy. Jeszcze złapałoby go paparazzi i dopiero by było… Po 15 minutach przechadzki dotarł do knajpki „Laguna”. Otworzył drzwi i od razu udał się do lady, którą sprzątała właśnie mama Micro – Ice. Na widok chłopaka uśmiechnęła się, choć przyszło jej to z trudem. Widać było, że bardzo cierpi, w końcu przepadł jej jedyny syn.
- Już są. Na górze – powiedziała.
Sinedd skinął tylko głową i skierował się do VIP-owskiego stolika na piętrze. Specjalnie wynajął to miejsce, aby nikt mu nie przeszkadzał. Szedł pewnym krokiem po schodach i powoli zaczął ukazywać się mu stół, przy którym siedzieli jego rodzice.
- Sinedd ! – przywitała się matka, po czym oboje wstali i objęli syna. – Jak się masz ? – wszyscy zasiedli powoli na miejscach.
- Bywało lepiej… - wzruszył ramionami chłopak.
- Czy coś już wiadomo ? – spytał z nadzieją ojciec. Niestety w odpowiedzi dostał tylko zaprzeczenie głową. Na ten gest kobieta zaczęła podnosić rękę, chcąc zasłonić sobie dłonią usta i powstrzymać płacz, lecz wcześniej zdążył ją złapać brunet. Wyciągnął jej rękę na środek stolika i mocno zacisnął swoimi dłońmi.
- Ale nie martwcie się. Nie dopuszczę, by Sonia nie wróciła. Musi się odnaleźć, choćbym miał osobiście przeszukać wszystkie planety w galaktyce.
Matka patrzyła na Sinedda z dumą. Był takim opiekuńczym bratem… Zagryzła dolną wargę, a do oczy powoli zaczęły napływać łzy.
- Nie pozwolę, by nas znów skrzywdzono. Na pewno nie ! – dodał patrząc rodzicom w oczy.
Na chwilę zapadła cisza. Chłopak poczuł się w tej sytuacji dość niekomfortowo, więc postanowił zmienić temat.
- A co tam u was ? – uśmiechnął się szeroko.
- Powoli się przyzwyczajamy – odparł ojciec.
Od momentu wygranej w Pucharze, małżeństwo przeprowadziło się do domu syna. Ciężko ich było na to namówić, ponieważ cały czas tłumaczyli się tekstami typu „Nie chcemy sprawiać kłopotów” etc. Ale czarnowłosy nie mógł pozwolić, by jego rodzice męczyli się, niczym w szkole przetrwania w tym Sektorze 17.
- A ja kupiłam do mieszkania parę rzeczy…
- Mamo ! Mówiłem, żebyście nic nie kupowali, nie stać was na to. Jeśli coś wam brakuje to od razu mówcie to mi. Przecież mam kupę kasy.
- Oj tam. Nie możesz nam przecież wszystkiego fundować. I tak zrobiłeś już dla nas tak wiele…
Sinedd uśmiechnął się. Poczuł się szczęśliwy, a od dawna tak nie było.
- Bardzo bym chciał, żebyśmy wszyscy już tam zamieszkali. Byłoby idealnie… - rozmyślał ojciec.
- Już niedługo. Czuję to… - słowa bruneta, były na tyle przekonywujące, że matce zrobiło się nieco lżej na duszy.
__________________________________________________________________________
Tym razem trochę dłużej, mamy nadzieję, że robimy postępy ;)