Wiemy, wiemy... Jesteśmy głupie...
Ale ten rok szkolny zaskoczył nas obydwie i chociaż nie wiem jakbyśmy się starały, to niestety ale nie wyrobimy :( Dlatego blog zostaje zawieszony ! Nadal jednak będziemy namiętnie czytać i komentować Wasze opowiadania :D
A na koniec taki mały cytat z naszej rozmowy o GF :
sparenza : Mówisz tak, jakby podobał ci się Aarch (mowa była wcześniej o trenerze SK)
lustigola : (z sarkazmem) A no ! Śnie o nim po nocach, (śpiewa) "On mi zawirował w głowie". Bo przecież Aarch to.... OSTRY ZAWODNIK !
(wybuchamy śmiechem)
sparezna : A Ahito ?
lustigola : No przecież tylko żartowałam ;) To Ahito is my love ! (chwila ciszy). Choć i fiołkowooki nie jest zły...
sparezna : (unosi jedną brew do góry). Jaki fiołkowooki ?
lustigola : No helloł ;) ?! Sinedd !!!
sparenza : On ma fiołkowe oczy ?
lustigola : (facepalm)
sparenza : Hmm.... słodko ;P
lustigola : (przytakuje głową :D)
sparenza : (wzrusza ramionami) No wiesz.... Mój brat :P
2011/09/02
2011/08/22
Odcinek 3
- Simbai ! – krzyczał mężczyzna do hologramu w telefonie.
- Dobry wieczór Aarch… Co cię skłania do dzwonienia o tej porze ?
- Adin ! Ona rodzi ! – przerwał jej przerażony Aarch.
- Teraz ?!
- Tak ! Jedziemy właśnie do szpitala. Co mam robić ?
- Dobra… Tylko spokojnie. Po prostu dowieź ją bezpiecznie, a ja zaraz do was dołączę.
- Okey – Aarch się rozłączył. Spojrzał na tylne siedzenie – W porządku skarbie ?
Jednak to pytanie nie było raczej na miejscu, zważając, że na tyle leżała cała mokra od potu i wrzeszcząca kobieta, która zwijała się z bólu i próbowała zbytnio nie panikować, aby nie rozpraszać mężczyzny.
- Zaraz dojedziemy. Jeszcze tylko parę zakrętów, trzymaj się.
Słowo „jeszcze” było względne. Teraz każda sekunda trwała niczym godzina. Szybciej, szybciej, no ! Jechał niczym pirat drogowy, uważając jednak, by dotarli bezpiecznie. Kto by się tego po Aarchu spodziewał…
W końcu dotarli. Mężczyzna w jednej sekundzie wyskoczył z samochodu i poleciał do tylnych drzwi, aby wyciągnąć Adin. Za moment taksówką przyjechała również Dame Simbai, która szybko udała się do szpitala, aby opisać pielęgniarkom sytuację. Kilka chwil później po jej wejściu, z kliniki wybiegła siostra z wózkiem inwalidzkim.
- Niech pan ją tu przełoży, zawieziemy ją na tym – rozkazała pielęgniarka.
Aarch wykonywał wszystkie polecenia błyskawicznie. Zawiózł ciężarną do szpitala i podjechał z nią pod salę porodową.
- Proszę tutaj poczekać – zatrzymała go lekarka.
- Nie mogę z nią tam wejść ?
- Zawołamy pana, gdy nadejdzie czas. Proszę zostać na korytarzu.
Zakłopotany mężczyzna odprowadził spojrzeniem panią doktor, która zniknęła za drzwiami sali porodowej. Po chwili wbiegła tam również Dame Simbai, która przebrała się wcześniej w biały fartuch. Aarch został na korytarzu całkiem sam. Była już późna godzina, nawet nie wiedział która. Dopiero teraz spojrzał na zegar - 23:02. Co za stresy ! Mężczyzna zataczał nerwowo kółeczka i charakterystycznie odchrząkał. Zza drzwi słyszał tylko głośne krzyki Adin i polecenia lekarki „Proszę głęboko oddychać”.
***
Tia leżała w swoim łóżku i próbowała zasnąć. Dochodziła już północ, a ta dalej przekręcała się z boku na bok. A było tak już od pewnego czasu. Dobijał ją fakt, że łóżko naprzeciwko niej już od tak wielu tygodni jest puste. Bardzo brakowało jej Mei. Bez niej została jedyną dziewczyną w drużynie, co nieco ją krępowało. Od dawna nie słyszała żadnej kobiecej rady, którą zawsze zapewniała jej szatynka. Na szczęście mogła jeszcze liczyć na wsparcie Rocketa.
A właśnie – Rocket ! Nie przyszedł dziś do niej, by dać jej buziaka „na dobranoc”… Ciekawe, gdzie był ? Ta myśl nie dawała Tii spokoju, więc mimo, iż było już dawno po ciszy nocnej postanowiła wpaść do pokoju ciemnoskórego. Nie, żeby była jakąś maniaczką, która kontroluje swojego chłopaka co krok, w końcu był dorosły i mógł robić co mu się podobało, jednak fakt, że wraca do domu o późnej porze zawsze napawał ją niepokojem.
Włożyła szlafrok i kapcie po czym cichutko udała się w stronę drzwi. Uchyliła je powoli i wkroczyła na korytarz. Szła przez niego na palcach, aby przypadkiem nikogo nie obudzić. Doszła w końcu do pokoju Rocketa. Zauważyła, że drzwi są lekko uchylone. To nawet lepiej, szybciej się wślizgnie. Weszła do pomieszczenia i zobaczyła tylko wielki bałagan. Na środku dywanu leżały skarpety i buty, każdy w innym koncie, kurtka rzucona byle jak na krzesło, a spodnie powieszone za szlufkę do haczyka na drzwiach łazienki. Sam chłopak leżał w nie pościelonym łóżku na brzuchu.
- Rocket ? – zaczęła szeptem, jednak chłopak nie odpowiadał – Rocket – szturchnęła go.
- Yh ! Co zie dzieję ? – obudził się wystraszony. Przez chwilę nie kontaktował, dopiero po kilkudziesięciu sekundach uświadomił sobie o obecności dziewczyny - Tia ? Zo ty tu robisz ?
- Przyszłam do ciebie. Gdzie byłeś do tak późna ? – zmarszczyła czoło.
- No… poszliśmy do knajpki z Markiem, Thranem i Ahito, tak jak ci mówiłem.
- No i co tam robiliście ?– Tia zdążyła zauważyć, że jej chłopak nie jest zbyt trzeźwy.
- No wiesz …– Rocketowi zamykały się oczy, jednak starał się to ukryć – rozmyślaliśmy trochę nad tym, zie oni mogli się podziać. No… Mei, Micro i dzieci, tak ?
- Właśnie widzę – rzuciła z ironią.
- No, ale wiesz… Okazało zie, że w tej knajpce gra dziś jakaś kapela. No to zoztaliśmy na dłużej, tak ?
- I się trochę upiliście ?
- E tam… Kilka piw, nic więcej. To na rozruszanie szarych komórek, żby się lepiej myślało, tak ?
- No i co takiego wymyśliliście ? – Tia uniosła brew i uśmiechnęła się.
- Bardzo chciałbym zi powiedzieć… - nabrał spory łyk powietrza – ale nie pamiętam…
- No dobra, widzę, że nic tu po mnie…
- Ej, no ! Nie gniewaj się, masz mi za złe, że zpędziłem miło czas z kumplami ? Jestem dużym chłopcem, wiem zo robię.
- Nie o to chodzi. Rób sobie co chcesz. Tylko, że to wygląda jakbyście się w ogóle nie przejmowali tym zniknięciem i tylko udawali zmartwionych. Niby idziecie obgadać tę sprawę, a przychodzicie pijani i nic z tej rozkminy nie pamiętacie. A ja… - w tym momencie Tii odpowiedział głośny odgłos chrapania. Przekręciła tylko oczami i cichym krokiem wyszła z pokoju, by z powrotem wrócić się do swojego.
***
Dochodziła już pierwsza w nocy, a krzyki Adin było słychać coraz częściej. Aarch był kłębkiem nerwów, nie wiedział co ze sobą zrobić. W końcu przypomniał sobie o holofonie.
- Halo ? – odpowiedział zaspany głos.
- Halo ? Norata ? To ja…
- Aarch ? Wiesz, która jest godzina ?
- Tak, wiem, ale dzieje się coś strasznego.
- Co się dzieję ? – zapytał wystraszony Norata.
- Adin (krzyk w tle) właśnie rodzi !
- Co ? Już ?
- Tak. Nie pozwolili mi wejść z nią do sali i teraz stresuję się sam w holu od jakiś 2 godzin !
- Niepotrzebnie. Nic jej nie będzie – Norata pocieszał brata. Sam doświadczył przecież kiedyś takiej sytuacji.
- Ale ona tak krzyczy, na pewno bardzo cierpi. Boję się.
- To całkiem naturalne, że krzyczy. Porody są bolesne – odpowiedział z ironią mężczyzna, któremu zamykały się oczy.
- Już nie mogę wytrzymać. Kiedy to się skończy ?
- To różnie bywa. Może nawet do jutra. Pamiętam, że Keira długo rodziła, chyba z 6 godzin. A u was to na dodatek bliźniaki…
- Co ? To co ja mam robić ? (kolejny krzyk w tle)
- Po pierwsze – uspokój się. Może spróbuj się przespać, noc jest.
- Spanie to ostatnia rzecz o jakiej teraz myślę.
- No przecież gdyby coś się działo to by ci powiedzieli, tak ?
- Może masz racje…
Norata zauważył w oczach brata całkowite zagubienie.
- To co ? Chcesz, żebym przyjechał ?– zapytał, lecz w duszy mając nadzieję, że Aarch zaprzeczy.
- Nie trzeba, dzięki – uśmiechnął się – Dam sobie radę, może nie zemdleję.
- Więc trzymaj się. A ! No i oczywiście zadzwoń, gdy będzie po wszystkim.
- Jasne, dziękuję za wsparcie. No i przepraszam, że was budzę po nocy, ale sam rozumiesz – te nerwy…
- Nie ma sprawy. Doskonale wiem o co ci chodzi. Narodziny dzieci to nie byle jaka sprawa.
Bracia pożegnali się, po czym się rozłączyli. Po krótkim czasie Aarch zauważył, że z sali porodowej nie wydobywają się żadne dźwięki. Nic, tylko cisza. Trochę go to zaniepokoiło, więc przyłożył ucho to drzwi. Co tam się dzieje ? Po chwili usłyszał jednak odgłos, po którym łzy same napłynęły mu do oczu. Płacz noworodka. Serce biło mu jak oszalałe. Jest już jeden przystojniak, gratuluję. Proszę wytrzymać jeszcze kilka minut– usłyszał głos lekarki.
Już ? To niewiarygodne… W tej chwili mężczyzna miał ochotę zatrzymać czas lub znaleźć się gdzie indziej, aby ogarnąć myśli. Dziewięć miesięcy czekania i przygotowywania się na to jedne zdarzenie, które spełniało się w tej chwili.
Oo… jest drugi ! Już po wszystkim – te słowa wyrwały go z rozmyślań. Znów przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał płaczu drugiego. Skończyło się… To chyba se…. Nagle drzwi się otworzyły, a mężczyzna, który opierał się o nie wleciał do sali.
- Aarch ? – zdziwiła się Dame Simbai – Co ty robisz ? Zresztą, to nieważne… Właśnie zostałeś ojcem zdrowych, pięknych bliźniąt ! Gratuluję.
Aarch w tej chwili całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Wpatrywał się w fizjoterapeutkę i lekarkę dziwnym, przenikliwym wzrokiem.
- Proszę – dodała pani doktor klepiąc mężczyznę w plecy - Może pan iść do ukochanej. Zostawimy państwa samych.
I wyszły. Aarch cały się trząsł z podekscytowania i nie mógł wykonać żadnego ruchu. Ręce mu się spociły, a nogi zrobiły niczym z waty. W końcu się ocknął i zaczął kroczyć w stronę Adin. Leżała ona w łóżku, a na rękach trzymała zawinięte w ręcznik małe bobaski. Mężczyzna nachylił się nad obojgiem, a dłonią odgarnął włosy ukochanej (czy ona jest jego żoną ?), aby móc spojrzeć w jej oczy. Była wykończona.
- Spójrz – powiedziała szeptem – Mamy ślicznych synków…
Aarch nigdy nie czuł się tak jak tej chwili. Kiedy on ostatnio widział jakiegoś noworodka ? A fakt, że to jego synowie całkowicie go osłupiał. Te stworzonka było taki maleńkie i bezbronne. Piąstki nie wiele większe od jego kciuka, na środku twarzy nosek przypominający kartofelek, nad którym widniały zamknięte oczka. Wziął jednego na ręce niepewnym gestem i w końcu coś wykrztusił.
- Taaak. Są wspaniali. Jak mamusia – dodał po chwili.
- Już widzę jak śmigają po boisku, będą wspaniałymi piłkarzemi. To jak ty Arch…
Mężczyzna uśmiechnął się, a jego oczy się zaszkliły.
***
Tię obudził dźwięk budzika. 7:35 – czas wstawać. Była niewyspana, zasnąć udało się może o 2 w nocy… Przeciągnęła się leniwie i wyszła spod kołdry. Zdołała się pozbierać w 20 minut, w sam raz, by zdążyć na śniadanie o ósmej.
W jadalni byli już D’jok., Mark i Thran. Tia uśmiechnęła się do nich na przywitanie i podążyła w stronę bufetu. Właśnie zastanawiała się nad wyborem płatków, gdy nagle od tyłu zaskoczył ją buziak posłany za uchem.
- Dzień dobry – Rocket objął Tię w talii – Jak się spało ?
- Średnio, ale przywykłam – odpowiedziała oschle, nie odwracając się.
- Obraziłaś się na mnie ? Proszę, nie bądź na mnie zła… - dodał tak słodziutko, że na twarzy dziewczyny bezwarunkowo zawitał uśmiech. Odwróciła się i zaczęła udawać, że się zastanawia. Wzięła w końcu głęboki wdech i odparła.
- No dobra, wybaczam ci. Tym razem – dodała z żartem. Oboje dali sobie całusy w usta i wrócili do śniadania.
- Czy oni muszą tak przy wszystkich ? – zapytał z obrzydzeniem Thran. Jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi, gdyż jego koledzy pogrążyli się w refleksji.
Trening zaplanowany był na godzinę 12, więc Snow Kidsi mieli jeszcze około trzech godzin wolnego czasu. Postanowili wykorzystać go przy holotelewizorze i wypożyczyli nawet na tę okazję film. Inne plany miał jedynie Sinedd, ale nikomu ich nie ujawniał. Zdradził tylko, że wychodzi na miasto.
Fiołkowooki szedł powoli białymi uliczkami Akilianu. Panowała dziś wyjątkowo mroźna pogoda. Dłonie miał włożone do kieszeni, a głowę spuszczoną nisko, aby nikt nie rozpoznał jego twarzy. Jeszcze złapałoby go paparazzi i dopiero by było… Po 15 minutach przechadzki dotarł do knajpki „Laguna”. Otworzył drzwi i od razu udał się do lady, którą sprzątała właśnie mama Micro – Ice. Na widok chłopaka uśmiechnęła się, choć przyszło jej to z trudem. Widać było, że bardzo cierpi, w końcu przepadł jej jedyny syn.
- Już są. Na górze – powiedziała.
Sinedd skinął tylko głową i skierował się do VIP-owskiego stolika na piętrze. Specjalnie wynajął to miejsce, aby nikt mu nie przeszkadzał. Szedł pewnym krokiem po schodach i powoli zaczął ukazywać się mu stół, przy którym siedzieli jego rodzice.
- Sinedd ! – przywitała się matka, po czym oboje wstali i objęli syna. – Jak się masz ? – wszyscy zasiedli powoli na miejscach.
- Bywało lepiej… - wzruszył ramionami chłopak.
- Czy coś już wiadomo ? – spytał z nadzieją ojciec. Niestety w odpowiedzi dostał tylko zaprzeczenie głową. Na ten gest kobieta zaczęła podnosić rękę, chcąc zasłonić sobie dłonią usta i powstrzymać płacz, lecz wcześniej zdążył ją złapać brunet. Wyciągnął jej rękę na środek stolika i mocno zacisnął swoimi dłońmi.
- Ale nie martwcie się. Nie dopuszczę, by Sonia nie wróciła. Musi się odnaleźć, choćbym miał osobiście przeszukać wszystkie planety w galaktyce.
Matka patrzyła na Sinedda z dumą. Był takim opiekuńczym bratem… Zagryzła dolną wargę, a do oczy powoli zaczęły napływać łzy.
- Nie pozwolę, by nas znów skrzywdzono. Na pewno nie ! – dodał patrząc rodzicom w oczy.
Na chwilę zapadła cisza. Chłopak poczuł się w tej sytuacji dość niekomfortowo, więc postanowił zmienić temat.
- A co tam u was ? – uśmiechnął się szeroko.
- Powoli się przyzwyczajamy – odparł ojciec.
Od momentu wygranej w Pucharze, małżeństwo przeprowadziło się do domu syna. Ciężko ich było na to namówić, ponieważ cały czas tłumaczyli się tekstami typu „Nie chcemy sprawiać kłopotów” etc. Ale czarnowłosy nie mógł pozwolić, by jego rodzice męczyli się, niczym w szkole przetrwania w tym Sektorze 17.
- A ja kupiłam do mieszkania parę rzeczy…
- Mamo ! Mówiłem, żebyście nic nie kupowali, nie stać was na to. Jeśli coś wam brakuje to od razu mówcie to mi. Przecież mam kupę kasy.
- Oj tam. Nie możesz nam przecież wszystkiego fundować. I tak zrobiłeś już dla nas tak wiele…
Sinedd uśmiechnął się. Poczuł się szczęśliwy, a od dawna tak nie było.
- Bardzo bym chciał, żebyśmy wszyscy już tam zamieszkali. Byłoby idealnie… - rozmyślał ojciec.
- Już niedługo. Czuję to… - słowa bruneta, były na tyle przekonywujące, że matce zrobiło się nieco lżej na duszy.
__________________________________________________________________________
Tym razem trochę dłużej, mamy nadzieję, że robimy postępy ;)
2011/08/12
Odcinek 2
*GENESIS*
Była godzina 22.00. Pokój oświetlał tylko blask monitora od włączonego komputera. Sonny Blackbones siedział na krześle odwróconym w stronę okna. Spoglądał gdzieś w dal, jakby chciał cos tam znaleźć.
Przy biurku siedział Clamp i przecierał zmęczone oczy. Miały prawo go piec, w końcu ostatnio całymi dniami ma je wlepione w monitor, wykonując jakieś obliczenia. „Jakieś”… Obliczenia, które miałyby ustalić miejsce pobyt naszych zaginionych bohaterów.
Siedzieli już od miesiąca w tym pokoju. Robili doświadczenia, rekonstruowali zdarzenia. Na nic… Nie dało się powtórzyć tego, co stało się wtedy. Stało się to tylko raz, tak nagle i nikt się tego nie spodziewał. Oczywiście zawiadomiono Stowarzyszenie Fluxa i dzięki temu Clamp i Piratci nie musieli główkować sami. Clamp jednak odczuwał ogromna potrzebę znalezienia ich, chciał zrekompensować się za tę pomyłkę. Bo o zaginięcie obwiniał siebie. Czy to jego „poprawki” były powodem zaginięcia Mei, Micro-Ice’a i dzieci ?
- To nie twoja wina – powtarzał często Clampowi Sonny – Jestem pewien, że to zniknięcie było związane z wybuchem Multi-Fluxa. Pod tym kontem musimy szukać…
Łatwo powiedzieć. Mutli-Flux został zniszczony, Harris i Vega zginęli. Więc gdzie szukać wskazówek ? Zastanawiali się nad tym codziennie…
*AKILIAN - Akademia*
Sinedd siedział w swoim pokoju. Przez pewien czas przypominał sobie jeszcze trening, jednak od tego robił mu się większy mętlik w głowie. Bachnął, więc na łóżko i włożył słuchawki do uszu. Nastawił jakąś smętną melodię i zaczął rozmyślać. Przecież miało być tak pięknie. Odnalazł rodziców i siostrę, z Mei układało się wręcz idealnie, wygrał Puchar Galactik Football… Teraz wszystko miało się rewelacyjnie toczyć, tak jak zawsze marzył. Ale nie ! Musiało się zchrzanić !
Nagle do pokoju wszedł D’jok. Uśmiechnął się blado do kolegi i pozwolił sobie wejść. Sinedd nawet nie wyjął słuchawek, przyciszył jedynie nieco muzykę i patrzył w sufit. D’jok przysiadł na drugim łóżku.
- Chciałbym z tobą porozmawiać – zaczął rudy.
- Nie mam ochoty – warknął Senedd.
- Więc co ? Będziesz siedział w tym pokoju sam i się jeszcze bardziej przygnębiał ?
- Dobrze mi tu – czarnowłosy odwrócił się od kolegi.
- A nie lepiej z kimś pogadać ?...
- Nie mam o czym !
- Ależ masz ! I to sporo… Co się dziś działo ?
- A co, nie było cię na treningu ? Nie widziałeś, po prostu przyłożyłem się do gry… Tylko trochę mi się pomieszało…
- To nie jest śmieszne, Sinedd ! Wszyscy martwimy się o ciebie. Odkąd… oni zniknęli wtedy w holotrenerze zamknąłeś się w sobie. Zamiast wyrzucić złość i smutek, to gromadzisz go. A efekty tego były widoczne dziś na boisku. Nie może tak być !
- Dziwisz się !? – Sinedd przyjął pozycję siedzącą – Straciłem właśnie dwie ważne osoby, na których bardzo mi zależy. Jak mam się zachowywać ? – denerwował się brunet. Był obrażony na cały świat, za krzywdę jaką mu wyrządzono. Oddychał głośno przez nos, a po chwili znów położył się na łóżko i włożył do uszu słuchawki.
- A myślisz, że mi to łatwo ? – D’jok kroczył powoli w stronę okna.
Miał racje… Stracił Mei, która może i już nie była jego dziewczyną, ale wciąż była dla niego bardzo ważna. A Micro-Ice ? Byli niczym bracia, znali się „od urodzenia”. Tęsknił także za dzieciakami z Club Galactik, zdążył już się z nimi zaprzyjaźnić, nawiązać więź…
- Nie zapominaj, Sinedd, że nie tylko ty jesteś poszkodowany – ciągnął dalej – Każdy się martwi, ale trzeba się przełamać. Ja chciałem ci pomóc, ale ty nie chcesz tej pomocy. Więc nie mogę cię do niczego zmuszać. – zrobił chwilę przerwy po czym dodał - I pamiętaj, że to między innymi mój ojciec zajmuje się tą sprawą. Mógłbyś być choć trochę wdzięczny. – czerwono-włosy kierował się w stronę wyjścia. Spojrzał jeszcze na kolegę, sprawdzając czy ta mowa zrobiła na nim jakieś wrażenie. Ten jednak leżał niewzruszony na boku, odwrócony od D’joka. Zrezygnowany, wyszedł więc z pokoju, wzdychając w duszy. Tego kolesia nie da się chyba zmienić…
Jednak mimo pozorów Sinedd przejął się słowami rudego. Wyłączył już muzykę i tylko leżał. Po jego policzku spływała chyba łza. Aż trudno uwierzyć…
*dom Archa i Adin*
Jeszcze tydzień. I całe życie zmieni się nie do poznania. Od teraz będą inne priorytety, inne obowiązki. Jeszcze tydzień… – myślał Arch. Nareszcie skupił się tylko na jednym – na narodzinach swojego pierwszego dziecka. A ma to być już za 7 dni. Na samą myśl ogarniał go dreszcz emocji. Jednocześnie nie mógł się tego doczekać, ale z drugiej strony bał się jak nigdy. Cały czas myślał tylko o tym. Bo jeszcze parę tygodni temu zamartwiał się również tajemniczym zaginięciem swoich byłych graczy. Jednak wziął się w garść i postanowił zapomnieć o tym na jakiś czas. Za kilka dni ma w końcu stać się najważniejsza rzecz w jego życiu.
Siedzieli wraz z Adin na kanapach i odprężali się przed telewizorem. Kobieta miała plecy oparte o bok wersalki, a nogi wyciągnięte i ułożone na kolanach Archa. Całkowity relaks… Aż chciałoby się zasnąć… Archowi na chwilę zamknęły się oczy.
Nagle Adin zmieniła pozycje. Jakby coś ją zaniepokoiło. Po chwili zrobiła ogromne oczy, a serce zaczęło mocno bić.
- Arch… – powiedziała ze strachem w głosie.
- Yhy ? – pytał mężczyzna, który już lekko drzemał..
- Zaczyna się ! – tu Adin krzyknęła.
- Co się zaczyna ? – Arch otworzył jedno oko.
- Arch ! Ja rodzę !!!
- Co !? – mężczyzna wstał na baczność. Nie spodziewał się tego. Nie wiedział co robić, myśli mieszały się mu w głowie. Wszystko naraz.– Trzymaj się, jedziemy do szpitala !
Subskrybuj:
Posty (Atom)